Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 067.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiadomości; tłuką się tam nieustannie między sobą, niema dostępu do rzeki.
Ciężka będzie przeprawa; ale niema obawy, on zawsze znajdzie szczelinę, przez którą się prześlizgnie.
Przerażał mnie prawie tą swoją wielomównością, właściwą młokosom, wybierającym się na długie wakacye, w czasie których spodziewają się doznać niemało przyjemności; ten nastrój ducha u dorosłego człowieka w jego szczególniej warunkach zdradzał coś niezwykłego, niebezpiecznego, groźnego.
Miałem już zabrać się do przemowy, radząc, by się poważnie na rzeczy zapatrywał, gdy rzucił widelec i nóż (jadł, raczej połykał, jakby nie wiedział, co robi) i szukał czegoś naokoło siebie. Obrączka! obrączka? Gdzież u dyabła... A! jest nareszcie! Ścisnął ją w ręce i wkładał do rozmaitych kieszeni. — Boże mój! żeby tylko tego nie zgubić! O, może najlepiej na szyi powiesić? — Zebrał się natychmiast do tego, wyciągając jakiś sznurek. Tak! teraz dobrze! Chyba dyabeł jaki domyśli się... Spojrzał nagle na mnie, jakby mnie pierwszy raz widział, i to go trochę uspokoiło.
Zapewne nie domyślam się — rzekł z naiwną powagą — jaką wartość przywiązuje do tego przedmiotu.
On symbolizuje przyjaciela, a to tak przyjemnie wiedzieć, że się ma przyjaciela. On coś wie o tem.
Z wyrazem, pełnym znaczenia, kiwał głową i raptem pogrążył się w milczeniu, bawiąc się bezmyślnie okruchami chleba...
— Zatrzasnąć drzwi za sobą — doskonale powiedziane! — krzyknął, skoczył i przebiegać zaczął pokój, zarysem ramion i głowy, nierównym sposobem chodzenia przypominając mi tę noc, kiedy to chodził, spowiadając się, tłómacząc — jak chcecie — w każdym razie przeżywając przed memi oczyma straszne chwile ze swą nieświadomą subtelnością,