Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 056.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mieniem. Może to się wam wydawać zwykłym sentymentalizmem; i rzeczywiście, niewielu z nas chce i posiada zdolność sumiennego badania swych wzruszeń!
Tam jest ukochana dziewczyna, ludzie drodzy sercu, serdeczność, przyjaźń, uciecha duszy!
Ale fakt pozostanie faktem, że nagrody tej dotknąć się możecie — czystemi rękami, inaczej, przemieni się w waszym uścisku w suche liście i ciernie.
Myślę, że ci samotni, nie mogący żadnego ogniska lub uczucia nazwać własnem, ci, co wracają nie do domów, lecz do ziemi samej, by się zetknąć z jej bezcielesnym, wiecznym, niezmiennym duchem — najlepiej rozumieją jego surowość, potęgę zbawczą, łaskę, jego odwieczne prawa do naszej wierności i posłuszeństwa.
Tak! niewielu z nas rozumie, ale wszyscy to czujemy, mówię wszyscy, bez wyjątku, bo ci, co nie czują, nie liczą się.
Każde źdźbło trawy ma swe miejsce na ziemi, zkąd czerpie swe życie i siłę; tak i człowiek ma swe korzenie w kraju, z którego ciągnie wraz z życiem wiarę swoją!
Nie wiem, jak dalece rozumiał to Jim; ale wiem, że czuł, czuł potężnie, lecz niejasno, wymaganie takiej prawdy, czy takiej iluzyi — nie dbam o to, jak to się nazywa, gdyż tak małą jest ta różnica i tak niewiele znaczy. Dość, że posiadał on cnotę tych odczuć.
Teraz on nigdy do domu nie wróci. Nigdy.
Gdyby był zdolny do malowniczych manifestacyj — zadrżałby na samą myśl i wasby wprawił w drżenie. Ale on nie był z tego gatunku, chociaż umiał na swój sposób wyrażać swe uczucia.
Wobec myśli wrócenia do domu stałby się rozpaczliwie sztywnym i niewzruszonym, brodaby mu się wydłużyła, a te niewinne, szafirowe oczy ponurym ogniem błysnęłyby z pod ściągniętych brwi,