Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 032.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

warunkach życia swego. Więcej ich było tego rodzaju; na wszystkich palcach zliczyćbym ich nie mógł.
Wszystkie one zabarwione były temi wysoce szlachetnemi uczuciami, nadającemi im charakter głęboki i wzruszający. Wyrzekanie się chleba powszedniego dla uwolnienia się od szponów napastującego widma może być czynem prozaicznego heroizmu. Ludzie zdobywali się już na to (chociaż my, cośmy przeszli przez życie, wiemy doskonale, że wyrzutki rekrutują się nie z cierpiących dusz, lecz z głodnych ciał), a syci ludzie i mający zapewniony chleb, przyklaskiwali temu, chlubę przynoszącemu szaleństwu. On był istotnie nieszczęśliwym, gdyż ta jego obojętność na przyszłe losy nie mogła go ocalić. Zawsze pozostawała wątpliwość co do jego męztwa. Prawdą jest, że widmo faktu nigdy nie daje się usunąć. Można mu prosto w oczy patrzeć, lub się od niego odwracać — natknąłem się na jednego, czy dwóch takich ludzi, co w dobrej komitywie pozostawali z nim.
Najwidoczniej Jim nie należał do tego rodzaju; ale nie mogłem nigdy zrozumieć, czy jego postępowanie dążyło do usuwania się od tego widma, czy też do patrzenia mu w oczy.
Wytężony mój wzrok duchowy doszedł tylko do tego zrozumienia, że jak we wszystkich naszych czynach złożonych, różnica była tak subtelną, iż określić się nie dawała. Mogło to być ucieczką, mogło też być rodzajem walki.
Dla zwykłych umysłów stał się on „toczącym się wiecznie kamieniem:” i po niejakim czasie został znanym, a nawet sławnym, w obrębie swych wędrówek (zajmującym jakie trzy tysiące mil), tak jak dziwak jakiś znanym jest w swej okolicy.
Ot naprzykład w Bankoku, gdzie znalazł pracę u Braci Jucker, handlarzy drzewem, smutno było patrzeć na niego, jak nosił się z tą tajemnicą, starannie ukrywaną, o której ptaki na dachach świer-