Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 027.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słyszałem za drzwiami łagodny głos Egströma, który mówił:
— To „Sarah W. Granger” Jimie. Musisz postarać się być pierwszym.
W tej chwili wmieszał się Blake, krzycząc jak rozłoszczona papuga:
— Powiedz kapitanowi, że tu czekają listy. Słyszysz ty, panie, jak się tam nazywasz?
Jim odpowiedział Egströmowi z jakąś młodzieńczą werwą w głosie.
— Dobrze, dobrze, nie dam się uprzedzić.
Zdawał się w pracy szukać ulgi od trapiących go myśli.
Nie widziałem go już więcej wówczas, ale w czasie następnej mej podróży (w sześć miesięcy potem) udałem się do sklepu „Egström i Blac”.
Z daleka już dochodził mnie wymyślający głos Blaka, a gdy stanąłem na progu, rzucił na mnie pełne nienawiści spojrzenie; zato Egström z twarzą uśmiechem rozjaśnioną podszedł, wyciągając potężną prawicę.
— Cieszę się, że pana widzę, kapitanie... Szsz.. Przypuszczałem, że w tym czasie los pana w nasze strony zagna!... Czem mogę służyć?... Szsz... On? O!... porzucił nas... ale proszę do salouu...
Zatrzasnął drzwi i wówczas głos Blaka dochodził stłumiony, nie ucichł jednak ani na chwilę.
...— Wprawił nas w wielki kłopot, źle z nami postąpił, muszę to przyznać...
— Dokądże się udał? Czy wiecie panowie? — spytałem.
— Nie, i na nicby się nie przydały wszelkie poszukiwania — mówił Egström, stojąc przedemną że swemi długiemi faworytami i rękami, niezgrabnie w dół opuszczonemi; cienki srebrny łańcuch od zegarka zwisł nizko na granatowej kamizelce,
— Człowiek taki, jak on, nie udaje się do jakiegoś określonego miejsca.