Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 015.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Błyskawica rozświetliła ciemne ramy okna i cicho rozpłynęła się w powietrzu.
Rozmyślałem, jak też do niego najlepiej przystąpić (nie życzyłem sobie, by mnie znów odepchnął) i gdy on roześmiał się gorzko.
— Jestem teraz zwykłym włóczęgą... bez jednego... bez jednego... — mówił powoli — a jednak...
Umilkł; deszcz lał z większą jeszcze gwałtownością.
— Przyjdzie dzień, w którym się wszystko przeżyje na nowo. Tak być musi! — szepnął rozważnie, patrząc na moje buty.
Nie rozumiałem, co on chciał przeżyć na nowo, o czem myślał, czego pragnął. Może to było coś tak wielkiego, że się wypowiedzieć nie dało. Zgodnie z przekonaniem Chestera, był on kawałkiem osła... Patrzył na mnie pytająco.
— Może, jeżeli życie dość długiem będzie — mruknąłem przez zęby z gniewem.
— Ale nie licz bardzo na to.
— Boże! czuję, jak gdyby nic nigdy dotknąć mnie nie mogło — rzekł z ponurem przekonaniem. — Jeżeli mnie to z nóg nie zwaliło, to niema obawy, by nie starczyło czasu na wydobycie się na wierzch i...
Spojrzał w górę.
Uderzyła mnie myśl, że właśnie z takich, jak on, rekrutuje się wielka armia jednostok zgnębionych, zbłąkanych, dążących gromadnie do wszystkich ścieków ziemskich.
Jak tylko wyjdzie z mego pokoju i straci „jedyne schronienie”, zajmie swe miejsce w szeregach armii i rozpocznie swą wędrówkę do bezdennej przepaści. Ja przynajmniej nie miałem złudzeń: ale to ja również przed chwilą tak pewny byłem potęgi słów, a teraz bałem się przemówić tak, jak czasami lękamy się poruszyć, by nie stracić ślizkiego gruntu pod nogami. To właśnie w chwili, gdy chcemy zrozumieć duchowe potrzeby jakiegoś człowieka, spostrzegamy jak niezrozumiałe, chwiejne, mgliste są