Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 014.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciemność podniesiona do potęgi, a on znikł z przed mych olśnionych oczu zupełnie tak, jak gdyby rozpadł się na atomy.
Szumy straszne leciały powietrzem, wściekłe ręce rozdzierać się zdawały zarośla, wstrząsały szczytami drzew, rzucały drzwiami, tłukły szyby w całym gmachu.
Jim wrócił do pokoju, zamknął drzwi za sobą i znalazł mnie pochylonego nad stołem; mój wielki niepokój co do tego, co on teraz powie, graniczył ze strachem.
— Czy mogę prosić o papierosa? — rzekł.
Wskazałem mu pudełko z papierosami, nie podnosząc głowy.
— Prosiłbym, prosiłbym o tytoń — szepnął.
Ogarnęła mnie gorliwość nadzwyczajna.
— Za chwilkę — odparłem uprzejmie.
Przeszedł się po pokoju, słyszałem jak mruknął:
— Już przeszło.
Pojedyńczy huk piorunu, sprawił wrażenie wystrzału armatniego, wysłanego z tonącego okrętu.
— Burze wcześniej się w tym roku zaczynają — rzucił uwagę, stojąc gdzieś za mną.
Zaadresowawszy ostatnią kopertę, zwróciłem się do niego. Palił chciwie i chociaż słyszał, że poruszyłem się, pozostał plecami do mnie zwrócony.
— Tak — zniosłem to dość dobrze — rzekł, nagle się obracając. — Ciekawy jestem, co będzie dalej.
Na twarzy jego nie było żadnego wzruszenia, wydawała się ona tylko trochę ciemniejszą, jakby nabrzmiałą. Uśmiechnął się lekko, gdy patrzyłem na niego w milczeniu.
— Dziękuję panu — pański pokój bardzo wygodny dla człowieka — w ciężkich opałach...
Deszcz lał jak z cebra; z rynny (musiała być w niej dziura) płynęły dziwne dźwięki, jakby jęki, skargi, skargi bolesne, szlochy, przerywane nagłemi spazmami ciszy!...
... — Szukającego schronienia — mruknął i umilkł.