Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 013.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poważnego zapewnienia — braknie mi czegoś, gdy wspomnę o powodzeniu Jima.
Prawdą jest, że gdzie jest życie, tam jest i nadzieja, ale i bojaźń zarazem.
Nie chcę przez to powiedzieć, że żałuje swego czynu, nie twierdzę również, bym spędzał wskutek tego bezsenne noce; wciąż jednak narzuca mi się myśl, że on tyle sobie robił z tej degradacyi ze stanowiska oficera marynarki, gdy właściwie tu tylko jego wina miała jakieś znaczenie.
On nie był — że tak powiem — wyraźnym dla mnie. Nie był wyraźnym. A mam podejrzenie, że on sam siebie nie rozumiał.
Wysubtelnione miał odczucia, pragnienia, jakiś wyidealizowany egoizm. Był — że tak się wyrażę — bardzo wytwornym; bardzo wytwornym i bardzo nieszczęśliwym.
Trochę grubsza natura nie zniosłaby tego wszystkiego, z westchnieniem, jękiem, krzykiem, koniecby życiu położyła; jeszcze grubsza — pozostałaby niewzruszoną, nieświadomą i najzupełniej obojętną. On zanadto był interesującym, albo zanadto nieszczęśliwym, by miał być psom rzucony, lub nawet Chesterowi.
Czułem to, gdy tak siedziałem z twarzą nad papierem pochyloną, a on toczył z sobą walkę i dyszał, nie mógł tchu złapać, dusił się; czułem to, gdy wyskoczył na werandę, jak gdyby miał się rzucić z wysokości piętra — ale nie zrobił tego; czułem to, coraz więcej i więcej przez cały czas, gdy stał tam plecami do światła mej świecy zwrócony, jak gdyby stał nad brzegiem ponurego, beznadziejnego oceanu. Nagły, donośny grzmot zmusił mnie do podniesienia głowy Słuch oddalał się, a przenikliwe, oślepiające światło padło na ziemię. Olśniewające błyski ukazywały się raz po raz, a grzmot potężniał znów z każdą sekundą, gdy patrzyłem na tę ciemną sylwetkę, stojącą nad brzegiem rozbłyskującego morza. W chwili największego blasku wróciła nagle