Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 011.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jącą na usuwaniu z przed oczu wszelkich wspomnień naszej głupoty, słabości, naszej śmiertelności.
Może on zanadto bierze to do serca. A jeżeli tak — to propozycya Chestera...
Wziąłem czysty papier i zacząłem pisać z rozmachem. Ja tylko stałem między Jimem a ciemnym oceanem. Czułem się poniekąd odpowiedzialnym. Jeżeli przemówię, czy ten nieruchomy, męki przechodzący młodzieniec, skoczy w ciemność, by uchwycić się słomki? Wówczas zrozumiałem, jak ciężko czasami głos z siebie wydać. Cudowna potęga leży w wymówionem słowie. Dlaczego, u dyabła, nie wypowiadałem go? Zadawałem sobie to pytanie, nie przestając pisać. Nagle, na czystym papierze, z pod pióra mego wyłaniać się zaczęły postacie Chestera i jego wiekowego wspólnika, tak wyraźne i wykończone, jakby były odtworzone za pomocą optycznego przyrządu.
A słowo sięga daleko — bardzo daleko — sieje zniszczenie, jak kula leżąca w przestrzeń.
Milczałem, a on, plecami zwrócony do światła, jakby skrępowany i zakneblowany przez wszystkich niewidzialnych wrogów człowieka — nie poruszył się, nie wydał głosu.



ROZDZIAŁ XVI.


Czas nadchodził, w którym miałem go ujrzeć kochanym, podziwianym, godnym zaufania, z legendą nad zwyczajnej siły i waleczności, złączonej z imieniem jego. Zdawał się być bohaterem!
Jak wiecie, przeszedł ciężkie próby w zawodzie „przekupnia okrętowego”, w czasie których on cierpiał, a ja niepokoiłem się o swoje — swoje zaufanie, że tak powiem.