Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.2 008.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Trzech wioślarzy krajowców kłóciło się zawzięcie o pięć ananasów, wrzask podnosili niesłychany. Nie słyszał mych kroków, a na moje lekkie dotknięcie, odwrócił się nagle, jak gdyby palec mój nacisnął w nim jakąś sprężynę.
— Patrzyłem — bąknął.
Nie pamiętam, co powiedziałem i jak, ale on nie stawiał trudności i poszedł za mną do hotelu. Szedł ze mną tak grzecznie, jak małe dziecko, z miną posłuszną, bierną, tak, jak gdyby czekał na to, bym przyszedł i zabrał go.
Nie powinienem był się dziwić tej jego uległości. Na całej kuli ziemskiej, która jednym wydaje się tak wielką, a drugim — mniejszą od ziarnka gorczycy, nie było miejsca, dokądby on mógł się schronić! gdzieby mógł być sam ze swą samotnością.
Szedł spokojnie obok mnie, patrząc to tu, to tam, obejrzał się nawet za jednym strażakiem w żółtych spodniach, którego czarna twarz miała jedwabiste połyski, jak kawał węgla kamiennego. Wątpię jednak, czy on widział cokolwiek, czy nawet zdawał sobie sprawę, że mi towarzyszy, bo gdybym go nie popychał to na prawo, to na lewo, przypuszczam, że szedłby w prostym kierunku, pókiby się nie natknął na mur, czy inną przeszkodę. Skierowałem go zaraz do mego sypialnego pokoju i zabrałem się natychmiast do pisania listów.
Było to jedyne miejsce na świecie (z wyjątkiem chyba „Walpole-Ruf”, ale to nie było pod ręką) gdzie on mógł sam z sobą przebywać, nie będąc krępowanym resztą świata.
Przeklęta sprawa — jak się o niej wyraził — nie uczyniła go niewidzialnym, ale ja zachowywałem się, jak gdyby on nim był. Jak tylko usiadłem przy biurku, schwyciłem pióro i nie ruszałem się więcej. Nie mogę powiedzieć, bym był przestraszony; ale istotnie siedziałem tak cicho, jak gdyby coś niebez-