Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 161.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

który zajmie się tem. Muszę jeszcze pomyśleć o zapasie wody. Dobrze będę musiał się uwijać, zanim znajdę kogoś, aby mi zechciał pożyczyć ze sześć żelaznych zbiorników na wodę. Wszak trzeba łapać deszczową wodę, prawda?
Otóż chciałbym, by ten chłopiec miał nad tem wszystkiem oko. Uczynię go najstarszym między robotnikami. Dobra myśl, co? Cóż pan powiesz o tem?
— Lata cale niema kropli deszczu na Walpole — rzekłem, zbyt byłem zdumiony, by się na śmiech zdobyć. Zagryzł usta i miał minę znudzoną.
— E! urządzi się to! trudność nie w tem leży!
Milczałem. Oczami duszy ujrzałem Jima, stojącego na skale, tonącego do kolan w guano, z wrzaskiem morskiego ptactwa w uszach i rozpaloną kulą słoneczną nad głową; niebo i ocean gorzeć się zdawał od tego gorąca; po za tą roziskrzoną powierzchnią wód oko nic nie widziało.
— Nie radziłbym najgorszemu memu wrogowi... — zacząłem.
— Co panu jest? — krzyknął Chester. — Mam zamiar dać mu porządne wynagrodzenie, rozumie się wtedy, jak interes pójdzie dobrze. A praca prawie żadna; stać tylko i trzymać za pasem nabity sześciostrzałowy rewolwer... Przecie nie będzie się obawiał pogróżek czterdziestu robotników, będąc między nimi jedynym uzbrojonym człowiekiem! Stanowisko lepsze, niż się wydawać może. Chciałbym, byś mi pan pomógł rozmówić się z nim.
— Nigdy! — krzyknąłem.
Stary Robinson podniósł na chwilę kaprawe przerażone oczy, Chester spojrzał na mnie z niewypowiedzianą pogardą.
— Więc będziesz mu pan odradzać? — rzekł powoli.
— Z pewnością — odparłem tak oburzony, jak gdyby on mnie namawiał do zabicia kogoś —