Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 155.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Obróciwszy się, ujrzałem Australczyka, którego znałem trochę; nazywał się Chester.
On również patrzył za Jimem.
Chester miał niesłychaną objętość w piersiach, mahoniowej barwy gladko ogoloną twarz i dwa krzaczki szpakowatych wąsów, sterczących nad górną wargą.
Przechodził rozmaite koleje, był dzwonnikiem, kupcem, poławiaczem wielorybów i, jak sam mówił, wszystkiem, czem człowiek na morzu być może.
Ocean Spokojny, północny i południowy, był właściwym gruntem jego działalności, ale przywędrował w te okolice, gdyż pragnął nabyć jaki niedrogi statek dla siebie.
Opowiadał, że znalazł gdzieś wyspę, bogatą w guano, ale dostęp do niej przedstawiał wiele niebezpieczeństw.
To istna kopalnia złota — ale niema gdzie nawet kotwicy zarzucić, a przy tem huragany są na porządku dziennym. Powtarzam, że to więcej warte niż kopalnia złota, a nie mogę znaleźć ani komendanta, ani właściciela okrętu, chcącego tam dopłynąć. Postanowiłem więc sam zająć się tą sprawą... Dla tego celu potrzebował statku i wiedziałem, że przeprowadza układy z firmą Partee o stary okaz, anachronizm mórz, o sile dziewięćdziesięciu koni.
Patrzył ze znajomością rzeczy na Jima.
— Bierze to bardzo do serca? — spytał pogardliwie.
— Bardzo — odparłem.
— To nic z niego nie będzie — zaopiniował. — Z takiego ciasta człowiek wyjść nie może. Należy patrzeć na rzeczy tak, jak się one przedstawiają. Inaczej nic na tym świecie nie zrobisz. Ot, ja naprzykład, nigdy nic do serca nie biorę.
— Tak — odparłem — widzisz pan rzeczy takiemi, jakiemi one są.
— Ot, chciałbym, by tu przyszedł mój wspólnik — to ciekawy człowiek. Znasz pan mego wspól-