Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 142.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zapatruje — rzekłem! — Jego osobiste uczucia pełne były nadziei — i...
Niespokojny ruch nogi jego pod stołem przerwał mi. Pociągnął w górę swe ciężkie powieki. Pociągnął w górę, powtarzam — żadne inne wyrażenie nie określi całej stanowczości tego czynu — i nareszcie ukazały mi się jego oczy. Patrzyły na mnie dwa wązkie szare krążki, jak dwa cienkie, stalowe pierścienie, otaczające głęboką czarność źrenic. Ostre spojrzenie, wychodzące z tego masywnego ciała, miało połysk mocno wyostrzonego miecza.
— Przepraszam — rzekł z namaszczeniem, podnosząc prawą rękę i pochylając się naprzód.
— Pozwól mi pan... Przyznaję, że wiemy, iż odwaga nasza sama przez się nie przychodzi. Tego nie można brać bardzo do serca. Jedna prawda więcej nie powinna nam uniemożliwiać życia... Ale honor — honor, panie!... Honor... oto istota rzeczy!... to jest! Co może być warte życie, jeżeli... — zerwał się tak gwałtownie i ciężko, jak zrywa się wół na łące — jeżeli honor dyabli wzięli — ah! ça! par exemple — nic o tem powiedzieć nie mogę — gdyż — mój panie — ja nic o tem nie wiem!
Wstając również i starając się przybrać najgrzeczniejsze pozy, patrzyliśmy na siebie, jak dwa porcelanowe psy, stojące na kominku. A! bodaj cię! — pomyślałem. — Zarodek czczości, małostkowości, czyhającej w dyskusyach ludzkich, spadł na naszą rozmowę i uczynił ją czemś zupełnie treści pozbawionem.
— Bardzo dobrze — rzekłem z niepewnym uśmiechem — ale czyż nie można się na to z rozmaitego punktu zapatrywać?
Zdawało się, że da natychmiastową odpowiedź, ale gdy przemówił, widocznie zmienił postanowienie!
— To, proszę pana przechodzi moją kompetencyę, ja nie chcę o tem myśleć.