Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 141.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi pan. Tak, tak... Przecież w moim wieku wie się, o czem się mówi — que diable!...
Wypowiedział to wszystko, zachowując zupełną nieruchomość, jak gdyby był automatem, teraz zapewne, dla zwiększenia wrażenia, zaczął palcami kręcić powolnego młynka.
— To nie ulega wątpliwości — parbleu! — ciągnął dalej — bo mów pan sobie co chcesz, prosty ból głowy, lub nieporządki żołądkowe wystarczą do... Wiem to z własnego doświadczenia. Ja naprzykład — raz...
Wychylił do dna szklankę i powrócił do swego młynka.
— Nie, nie, nie umiera się z tego — rzekł po chwili, a gdy zrozumiałem, że nie opowie mi epizodu ze swego życia, bardzo byłem zawiedziony, tem więcej, że przecież nie można nalegać, by ktoś taki wypadek opowiadał. Siedziałem w milczeniu, jak i on również, zdawało się nawet, że mu to najlepiej do gustu przemawia. Nawet palce jego nie poruszały się więcej. Nagle usta jego drgnęły.
— To tak jest — mówił spokojnie. — Człowiek tchórzem się rodzi. To pewną jest przeszkodą — parbleu! Inaczej — życie byłoby zbyt łatwem. Ale przyzwyczajenie — przyzwyczajenie — konieczność — pojmujesz pan? — oko ludzkie — Voilà! Człowiek trzyma się jak może. A przytem, przykład tamtych, nie lepszych od ciebie, ale umiejących zachować pozory...
Umilkł.
— Ten młodzieniec — uważaj pan — pozbawiony był tego wszystkiego — przynajmniej w ostatniej chwili — rzekłem.
Podniósł brwi, chcąc wyrazić przebaczenie.
— Nie przeczę, nie przeczę. Młodzieniec, o którym mowa, mógł mieć najlepsze skłonności — najlepsze skłonności — powtórzył, sapiąc trochę.
— Cieszę się, że pan łagodniej się na tę spra-