Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 139.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stować nogi, ale... — nie skończył i wrócił do stanu spoczynku.
— Powiedz mi pan, proszę — zaczął niespodziewanie — co tam było na dnie tej sprawy? To jednak ciekawe. Ten nieboszczyk...
— Tam byli ludzie żywi — rzekłem — daleko ciekawsi.
— Bezwątpienia, bezwątpienia — przyznał na wpół głośno, a po chwili namysłu szepnął: Rozumie się. — Chętnie podzieliłem się z nim tem, co mnie w tej sprawie najwięcej interesowało. Przecie on ma prawo wiedzieć, wszak spędził trzydzieści godzin na pokładzie Patny — czyż nie robił, co mógł?
Słuchał mego opowiadania więcej niż kiedy podobny do księdza — zapewne te spuszczone oczy nadawały mu pozór pobożnego skupienia się.
Raz, czy dwa razy podniósł brwi (nie podnosząc powiek), jak gdyby chciał rzec: „a! do dyabła!” raz spokojnie zawołał: „ah! ba!” a gdy skończyłem, wydął wargi i gwizdnął.
U każdego innego człowieka możnaby to przyjąć za oznakę znudzenia lub obojętności; ale on, na swój okultystyczny sposób kazał wierzyć, że ta jego nieruchomość kryje całą głębię myśli.
Nakoniec szepnął tylko: „bardzo interesujące”.
Zanim opanować zdołałem moje rozczarowanie, dodał jakby do siebie: „otóż to jest! otóż to jest!”
Podbródek jego zdawał się opadać niżej, ciało więcej ciężyło. Miałem właśnie spytać, co on o tem myśli, gdy jakiś przygotowawczy dreszcz przeszedł po jego ciele; zdawało mi się, że patrzę na marszczącą się stojącą wodę przed zjawieniem się wiatru.
— A więc ten biedny młodzieniec uciekł z tamtymi — rzekł z poważnym spokojem.
Nie wiem dlaczego, uśmiechnąłem się; był to jedyny uśmiech o ile pamiętam, łączący się ze sprawą Jima. Ale bo też to proste określenie sprawy śmiesznie brzmiało po francusku.
Raptem podziwiać zacząłem zdolności spostrze-