Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 132.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siebie spojrzenia, a oni nie widząc jej, mogli sobie tylko tem wytłómaczyć, że parowiec zatonął. Było to widoczne, a zarazem uspokajające. Przewidziany fakt nadchodził tak szybko, że widoczny był pośpiech. Nic dziwnego, że nie szukali oni innego wytłómaczenia. A prawdziwe wyjaśnienie było bardzo proste, i jak tylko Brielly wzmiankował o niem na sądzie, nikt już więcej tą sprawą się nie zajmował. Jeżeli pamiętacie, parowiec został zatrzymany, a tył wysoko podniesiony. Gdy orkan uderzył weń, przechylił się mocno na przeciwną stronę i tym sposobem światła jego stały się zupełnie niewidzialne dla ludzi, znajdujących się w łodzi po tej jego stronie.
Bardzo być może, że gdyby światła były widzialne, robiłyby one wrażenie niemej prośby — a blask ich, przebijając cienie nocy, posiadałby tajemniczą potęgę ludzkiego spojrzenia, mogącego obudzić uczucia litości i wyrzutów sumienia. Mówiłoby: „Jestem tu... jeszcze tu...”, bo cóż może powiedzieć więcej oko porzuconej ludzkiej istoty?
Ale parowiec odwrócił się od nich, jakby z pogardą. Patrzał teraz uparcie na nowe niebezpieczeństwa na otwartem morzu, których tak dziwnym sposobem uniknął, aby zakończyć swe życie na przystani, pod cieniami siekier i młotów. Jaki był ostateczny los pielgrzymów, znajdujących się na jego pokładzie — nie wiem, ale nazajutrz, około dziewiątej, zjawił się statek francuski; zeznanie komendanta stało się publiczną własnością.
Skręcił on trochę z drogi, by się przekonać co się dzieje z tym parowcem, tak groźnie pochylonym nad powierzchnią morza.
Wywieszona była flaga, widać było, że parowiec znajduje się w strasznem niebezpieczeństwie, ale kucharze przygotowali ranny posiłek, a pokład natłoczony był ludźmi; wszyscy oni patrzyli na zbliżający się statek, a żaden głos nie wyszedł z ich ust, jakby czarem jakimś do milczenia zmuszonych.