Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 131.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jęki, ale słyszałem je dzień w dzień. Nareszcie, jeden z majtków podszedł do mnie i rzekł:
— Patua... francuski statek... dopłynęli szczęśliwie do Aden... śledztwo... sąd... przygotowane dla was pomieszczenie w „Domu marynarzy”. Przechadzałem się z nim po pokładzie i rozkoszowałem się ciszą. Nie było więc krzyków. Imaginacya! Musiałem mu uwierzyć. Nie słyszałem nic już więcej. Nie wiem, jak długo mógłbym to znieść. Stawało się to coraz przykrzejszem... chciałem powiedzeć... głośniejszem.
Zamyślił się.
— Więc krzyków nie było! Niech i tak będzie. Ale światła! Przecie światła znikły! Nie widzieliśmy ich więcej. Gdyby były, rzuciłbym się w morze i popłynąłbym ku nim krzycząc... błagałbym, by mnie znów przyjęli na pokład... Miałbym okazyę... czy wątpisz pan?... A zkąd wiedzieć, co ja czułem?.. Jakiem prawem pan wątpi?... O mało co nie zrobiłem tego... czy pan rozumie? — tu głos zniżył. — Nie było jednego światełka, jednego błysku — mówił smutnie. — Czyż pan tego zrozumieć nie może, że gdyby było jedno światełko, nie widziałbyś mnie pan tutaj? Widzisz mnie pan... i wątpisz?
Zaprzeczyłem głową. Ta kwestya świateł niewidzialnych, pomimo, że parowiec był tylko o ćwierć mili oddalony, mogła być przedmiotem do dyskusyi. Jim upierał się przy tem, że nie widać było nic po pierwszem przejściu ulewy; tamci tożsamo opowiadali oficerom z „Avondali”. Rozumie się, że słuchano ich i kiwano głowami z uśmiechem powątpiewania. Stary jakiś kapitan, siedzący przy mnie na sądzie, nachylił się do mnie, szepcząc:
— Rozumie się, kłamać będzie!
A właściwie, nikt nie kłamał; nawet ten główny maszynista, opowiadając o światełku na maszcie, gasnącem jak rzucona zapałka. Człowiek w takim stanie podniecenia, w jakim oni byli, mógł dojrzeć tlącą się iskierkę, gdy rzucał ukradkowe poza