Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 126.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niach, ciągnących każdego z nas do morza, tyle pięknej żądzy przygód, będących jedyną nagrodą! To, cośmy otrzymali, jest tak małe, że mówić o tem nie chcemy, ale czy który z nas uśmiech powstrzymać zdoła? W żadnem innem życiu marzenia nie są tak pozbawione rzeczywistości; tu początek składa się z samych urojeń — rozczarowania są szybkie, a jednak to morze zagarnia nas zupełnie. Czyżeśmy wszyscy nie zaczynali z temi samemi pragnieniami, kończyli z tą samą świadomością, nosili się z temi samemi wspomnieniami! Nic więc dziwnego, że nas, marynarzy, prócz zwykłych nici koleżeństwa, łączy siła głębszego uczucia, wiążąca zwykle dojrzałego męża z dzieckiem. On tu stał przedemną wiedząc, że lata i rozum zdołają znaleźć lekarstwo na ten ból, pozwalając mi zajrzeć wgłąb swej duszy, jak młokos, złapany na gorącym uczynku, wobec którego starzec siwobrody kiwa uroczyście głową, kryjąc uśmiech.
A on rozmyślał o śmierci — Boże święty!
Uważał, że tylko o tem myśleć może, ponieważ ocalił życie, którego cała wesołość znikła wraz z tym parowcem w noc ciemną. Cóż bardziej naturalnego! było to zarazem tragiczne i śmieszne, ta chęć wzbudzenia współczucia, ale ja mu go odmówiłem.
Gdy tak patrzyłem na niego, rozdarła się mglista zasłona i on rzekł:
— Straciłem przytomność, pan wie. Była to rzecz nie każdemu się przytrafiająca. To nie była właściwie walka.
— Nie, nie była walka — przyznałem. Zdawał się nagle zmienionym, jakby dojrzałym więcej.
— Człowiek nie może być pewnym — szepnął.
— A! nie byłeś pewnym — rzekłem, słysząc delikatne westchnienie, które uleciało między nami, jak mała ptaszyna.
— Tak, nie byłem — odparł odważnie. — To było coś podobnego do tej historyi, co oni wymyślili. To nie było kłamstwem, ale nie było i pra-