Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 119.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kojny — niż wówczas. Byłem przygotowany na wszystko.
— Niemiłe przechodziłeś chwile w tej łodzi — rzekłem.
— Byłem gotów — powtórzył. — Gdy pogasły światła parowca, wszystko mogło się stać w tej łodzi — wszystko na świecie, a nikogoby to nie obeszło.
Czułem to i byłem z tego zadowolony.
Byliśmy jak ludzie szybko w grobie zamurowani. Żadnej łączności z czemkolwiek na ziemi. Więc nikt nie wypowie o nas swego zdania, nikt nami zajmować się nie będzie.
Po raz już trzeci w ciągu tej rozmowy roześmiał się okropnie, ale już nikogo na galeryi nie było, by go mógł o upicie się posądzać.
— Niema strachu, prawa dla nas nie istniały, nikt na nas nie patrzy — nawet my sami przynajmniej do wschodu słońca.
Uderzyła mnie prawda w tych słowach zawarta. Coś jest szczególnego w małej łodzi, rzuconej na szeroką przestrzeń morza. Nad temi istotami, które wyrwały się z objęć śmierci, szaleństwo wisieć się zdaje. Gdy stracisz swój okręt z oczu, zdaje ci się, że cały świat zginął dla ciebie; ten świat, co cię wytworzył takim, jakim jesteś i opiekował się tobą. To tak, jak gdyby dusze ludzi, pływających po tym bezdennym bezmiarze, uwolnione były ze wszystkich karbów i mogły spełniać wszelkie nadużycia zarówno na polu heroizmu, jak głupstwa i obrzydliwości. W tym wypadku było coś wstrętnego, co odosobnienie czyniło zupełniejszem — ohyda okoliczności, odcinających tych ludzi od reszty ludzkości, której ideał postępowania nie przeszedł nigdy podobnej próby. Byli wściekli na niego za to jego wahanie: on skupił na nich nienawiść do tej całej sprawy; on pragnął, by zemścić się za tę pokusę, którą mu na drodze postawili. W okolicznościach takich zawsze na wierzch wyjdzie to, co gnieździ