Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 115.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Może napijesz się? — spytałem.
Spojrzał na mnie gniewnie.
— Czyż myślisz pan, że nie zdołam wszystkiego wypowiedzieć bez podniecenia się.
Gromada „obieżyświatów” poszła już spać. Byliśmy sami, tylko tam w cieniu rysowała się jakaś biała postać. Spojrzałem na nią, pochyliła się, zawahała i odeszła powoli. Późno już było, ale nie zachęcałem gościa mego do pośpiechu.
W tym stanie zgnębienia Jim usłyszał, że towarzysze jego zaczynają komuś wymyślać.
— Ty waryacie, dlaczego skakać nie chciałeś? — mówił ktoś rozgniewanym tonem.
Główny maszynista porzucił ster i sunął naprzód, jak gdyby miał złe zamiary „względem największego idyoty, jaki był na świecie”.
Kapitan, siedząc przy wiosłach, wymyślał najokropniejszemi wyrazami.
Słysząc ten wrzask, Jim podniósł głowę i usłyszał imię „Jerzy”, a czyjaś ręka wymierzyła mu cios w piersi.
— Co masz do powiedzenia na swą obronę, ty głupcze? — wrzasnął ktoś gniewnie.
— Uważasz pan — rzekł Jim — wymyślali mi, łajali... myśląc, że jestem Jerzym.
Umilkł, usiłował uśmiechnąć się, odwrócił oczy i mówił dalej:
— Mały maszynista podsunął swą głowę pod sam mój nos.
— Ależ to ten przeklęty pomocnik kapitana!
— Coo? — zawył kapitan z drugiego końca łodzi.
— Co? — wrzasnął pierwszy maszynista i również pochylił się, by spojrzeć w moją twarz.
Znowu wiatr ucichł. Deszcz padać zaczął, a monotonny, trochę tajemniczy odgłos spadających w morze kropli rozlegał się naokoło.
— Byli zbyt zdziwieni, by się mogli na jakieś