Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 113.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go nie płynąć dalej? — Jeżeli myślał o utonięciu — to dlaczego chciał wracać na to samo miejsce, jak gdyby jego imaginacya potrzebowała ukojenia pod postacią zdobytej pewności, że wszystko się już skończyło, zanim śmierć jego własna przyniesie wyzwolenie? Wątpię czy który z was zdoła inaczej to wytłómaczyć.
Było to jedno z tych dziwnych, podniecających błysków poprzez mgłę. Było to nadzwyczajne odkrycie.
Powiedział to w sposób zupełnie naturalny.
Zwalczył ten impuls i odczuł nadzwyczajną ciszę, panującą wokoło. Cisza na morzu, na niebie, zlana z tym bezmiarem przestrzeni, niczem nie mącona, jak cisza śmierci otaczała te szalone, drgające życiem jednostki.
— Słyszałbyś pan szpilkę spadającą do łódki — powiedział z dziwnem skrzywieniem ust, jak u człowieka usiłującego opanować swe uczucia podczas opowiadania wzruszających faktów. Cisza! Bóg jeden, który chciał, by on był takim, jakim był, wiedział, jak on ją odczuwał.
— Nie sądziłem, by mogła gdziekolwiek panować taka cisza! — rzekł — nie można było odróżnić morza od nieba; nie było nic do słyszenia lub widzenia. Żadnego błysku, żadnego dźwięku — nic! Mogłeś przypuszczać, że cały ląd stały zapadł się na dno morza; ci wszyscy ludzie potonęli, oprócz mnie i tamtych, siedzących w drugim kącie łodzi.
Pochylił się nad stołem, wyciągając ręce.
— Ja wierzyłem w to. Wszystko zginęło... wszystko przepadło... Tu westchnął głęboko wraz ze mną!
Marlow wyprostował się nagle i odrzucił gwałtownym ruchem cygaro. Zdawało się, że mała rakieta przecięła powietrze. Nikt się nie poruszył.
— No? cóż wy o tem myślicie! — krzyknął z nagłem ożywieniem. — Czyż on nie był szczerym ze sobą, co? Jego ocalone życie zmarnować się musi