Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 108.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozumie się, że wtedy nie mógł wiedzieć, że ten człowiek nie żyje. Następna minuta — ostatnia, jaką spędził na parowcu — była natłoczona masą wypadków i uczuć, bijących z niego, jak fale morskie o skałę. Używam tego porównania, gdyż jego opowiadanie zmusiło mnie do zwierzenia, że on w tem wszystkiem zachował dziwne złudzenie bierności, jak gdyby nie on tu sam działał, lecz dał się pociągnąć piekielnej mocy, która jego obrała na ofiarę swych żartów.
Pierwszy odgłos, jaki doszedł do jego świadomości, był zgrzytem spuszczanej nareszcie łódki, przeniknął go od stóp do głowy. Orkan wybuchnie lada chwila, drugi, silniejszy podmuch podniósł bierną łupinę parowca z tak groźnem przechyleniem, że tchu mu zbrakło, gdy mózg jego i serce przeszywały jak sztyletami paniczny strach zdradzające krzyki.
— Prędzej! prędzej! na miłość Boga! Już tonie!
W tej chwili tam na pokładzie ludzie rozmawiać zaczęli.
— Gdy oni rozpoczynali swe wrzaski, umarłego zbudziliby — rzekł.
Gdy łódź literalnie wpadła do wody, rozległy się w niej tupotania nóg i krzyki.
— Zdjąć z haka! Prędzej! Odbijaj! Prędzej! bo zginiemy. Orkan tuż nad nami...
Jim po nad swą głową słyszał lekki szelest wiatru, a pod stopami okrzyki boleści. Czyjś podniesiony głos miotał przekleństwa na hak, utrzymujący łódź na uwięzi.
Parowiec zaczął brzęczeć, huczeć, jak przewrócony ul i tak, jak spokojnie opowiadał mi o tem wszystkiem — gdyż właśnie w tej chwili zachowanie się jego, głos i spojrzenie było spokojne — powiedział, bez słowa ostrzeżenia:
— Potknąłem się o jego nogi.
Tu dowiedziałem się po raz pierwszy, że ruszył się z miejsca. Nie mogłem powstrzymać pomruku zdziwienia. Coś go porwało, rzuciło naprzód, ale co