Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 104.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tomności i zdobył się na odwagę skoczenia do kajuty, dla maszynistów przeznaczonej. Jim mówił, że rzucał rozpaczliwie spojrzenia, jak człowiek osaczony, jęknął boleśnie i pomknął. Wrócił natychmiast, trzymając młot w ręce i rzucił się do łodzi.
Inni odstąpili Jima i pobiegli pomagać mu.
Jim słyszał uderzenia młotem i dźwięk spadającego łańcucha. Łódź wolną była. Wówczas tylko obejrzał się — tylko wówczas. Ale trzymał się zdala — trzymał. Chciał, bym pamiętał, że trzymał się zdala, że nic wspólnego nie było między nim a tymi ludźmi z młotem. Nic a nic. To więcej niż prawdopodobne, że on myślał, iż jest od nich oddzielony przestrzenią, nie dającą się przebyć, przeszkodą, nie dającą się zwalczyć — bezdenną przepaścią.
Dzieliła ich cała szerokość parowca.
Stopy jego przywarły do miejsca, gdzie stał, a oczy — do tej grupy ludzi pracujących z wysiłkiem, dręczonych straszną obawą. Szalupka, wisząca na słupie, rzucała światło na te pochylone ramiona, łukowato zgięte od wielkiego wysiłku plecy.
Pchali łódź; spychali z całej siły i już nie oglądali się na niego. Zostawili go, jak gdyby rzeczywiście był zbyt oddalony, by warto było zwrócić się do niego ze słowem, spojrzeniem lub znakiem.
Nie mieli czasu patrzeć na jego bierne bohaterstwo. Łódź ciężka była, pchali ją z takim wysiłkiem, że już tchu nie starczyło na jakieś słowo zachęty; ale strach, targający nimi, jak wicher liśćmi, zmienił ich rozpaczliwe wysiłki w jakieś śmieszne podrygi, przypominające farsy clownów.
Pchali rękami, głową, całym ciężarem ciała swego, całą mocą duszy — ale jak tylko zdołali poruszyć ją z miejsca, jednym dzikim skokiem rzucili się w nią. Łódź zakołysała się gwałtownie, oni tłukli się o siebie, ale pozostali na miejscu. Stali tak chwilę, szeptem obrzucając się najohydniejszemi wyrazami, jakie tylko znaleźć mogli i nanowo zabierali się do pracy.