Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 093.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Uczepił się mych rąk, nie mogłem marzyć, by się od niego uwolnić. Skoczyłem do mej kajuty, porwałem butelkę z wodą i rzuciłem mu ją. Znikł. Do tej chwili nie czułem, jak sam byłem spragniony.
Oparł się na łokciu i zakrył ręką oczy.
— Doznawałem dziwnego uczucia w krzyżu.
Palce, kryjące oczy, drgały zlekka. Przerwał to krótkie milczenie.
— Takie rzeczy mogą tylko raz przytrafić się człowiekowi... Ach, tak! Gdym wyleciał na pomost, łajdaki już majstrowali przy jednej łodzi. Ach łódź! Biegłem po drabinie, gdy ciężki cios spadł mi na ramię, o mało głowy nie rozbijając. To mnie nie powstrzymało, a pierwszy maszynista — którego właśnie ze snu zbudzono — podniósł znów lewar. Byłem w takiem usposobieniu, że niczemu się nie dziwiłem. Wszystko to wydawało się naturalne — tylko straszne — okropne! Uniknąłem ciosu i schwyciłem go w ramiona, jak dziecko; wyrywał się, szepcząc:
— Nie bij, nie bij, myślałem, żeś jednym z nich!
Rzuciłem go od siebie, potoczył się wzdłuż pomostu i podbił nogi młodemu chłopcu — drugiemu maszyniście. Kapitan, zajęty łodzią, spojrzał wokoło i podszedł do mnie z głową pochyloną, mrucząc jak dzika bestya. Stałem jak kamień, oparłem się mocno i byłem tak nieporuszony, jak to — dodał, stukając palcem o mur.
— Zdawało mi się, że ja to wszystko słyszałem, widziałem, przeszedłem przez to ze dwadzieścia już razy. Nie bałem się ich. Zamierzyłem się pięścią, on stanął — mrucząc:
— Ach! to ty! Pomagaj prędzej!
— To on powiedział. Prędzej! Jak gdyby tu ktoś zdołał się pośpieszyć. Więc nic pan nie poradzisz? — spytałem. — Owszem. Ucieknę — warknął.
— Nie zdaje mi się, bym zrozumiał wówczas jego słowa.