Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 092.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bardzo o to, by one były gotowe do użytku. Znał swe obowiązki. Śmiało twierdzę, że on był odpowiedni do zajmowania stanowiska pomocnika kapitana.
— Ja zawsze wierzyłem, że jestem na rzeczy najgorsze przygotowany — mówił, patrząc niespokojnie w twarz moją. Kiwnąłem głową, przyznając słuszność zasadzie, a unikałem wzroku tego mijającego się ze swą zasadą człowieka.
Zaczął biedz. Musiał przeskakiwać przez nogi leżących, unikać potknięcia się o głowy. Nagle ktoś złapał go za połę surduta i rozpaczliwy jakiś głos przemówił. Światło trzymanej lampy padło na ciemną twarz, której oczy tak błagalnie prosiły, jak i głos.
Nauczył się już dość obcej mowy, by zrozumieć słowo „woda” powtórzone kilkakrotnie z naleganiem, prośbą rozpaczliwą. Odskoczył, chcąc się wyswobodzić, ale chwycono go za nogi.
— Nędzarz ten uczepił się mnie, jak tonący — mówił z przejęciem. „Woda, woda!” — O jakiej wodzie on mówi? Zkądże on wiedzieć może? Tak spokojnie, jak mogłem, kazałem mu się odczepić. Zatrzymywał mnie, czas naglił, inni ludzie poruszać się zaczęli, a ja potrzebowałem czasu sporo do odcięcia wszystkich łodzi. Schwycił mnie teraz za rękę i czułem, że krzyczeć zacznie. Błysnęło mi w myśli, że jeden krzyk wystarczy do wywołania ogólnego popłochu, wolną ręką rzuciłem mu lampę w twarz. Szkło zadzwoniło, światło zgasło, ale cios zmusił go do puszczenia mej ręki — pobiegłem — chciałem dopaść łodzi — chciałem! Skoczył za mną. Odwróciłem się do niego. Zanim zrozumiałem, o co mu chodzi, o mało go nie zdusiłem.
On chciał wody — wody do picia; otrzymywali zmniejszoną porcyę, pan wie — a miał z sobą chłopca, którego nieraz widziałem. Dziecko to omdlewało z pragnienia. Widząc mnie przechodzącego, błagał o kroplę wody.