Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 087.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mną, jak cała jego wewnętrzna istota przeniosła się do pełnego złudzeń państwa bohaterskich aspiracyi. Nie miał czasu żałować tego, co stracił, całkowicie i naturalnie odczuwając to, co mu się nie udało otrzymać. Niezmiernie był odemnie oddalony, chociaż siedziałem o trzy kroki od niego. Z każdą chwilą przenikał głębiej w nieistniejący świat romantycznych czynów. Dotarł do samego jądra nareszcie! Dziwny wyraz wniebowzięcia rozlał się na rysach jego, oczy jego błysnęły w świetle świec palących się na stole: uśmiechnął się niewątpliwie! Dotarł do serca, do samego serca. Był to uśmiech, tak pełen uniesienia, jaki się nigdy nie pojawia ani na mojej, ani na waszej twarzy, kochani towarzysze. Przywołałem go do przytomności, mówiąc:
— Gdybyś pozostał na parowcu, chcesz powiedzieć!
Zwrócił się ku mnie ze zwrokiem zdziwionym i pełnym bólu, ze zdziwioną, cierpiącą twarzą, jak gdyby zleciał na dół z jakiej gwiazdy. Ani ja, ani wy, ani żaden z ludzi wyglądać tak nie będzie. Zadrżał, jak gdyby czyjaś zimna dłoń dotknęła serca jego. Nareszcie westchnął.
Nie byłem w litosnem usposobieniu. Jego sprzeczne niedyskrecye wywołały taki nastrój.
— To prawdziwe nieszczęście, żeś o tem przedtem nie wiedział! — powiedziałem w niepoczciwym celu; ale cios chybił, upadł u jego stóp, jak zużyta strzała, a on nie myślał jej podnosić.
Może nie dostrzegł nawet.
Teraz, przeciągając się, rzekł.
— Mówię panu, że pod ręką uginało się. Z lampą oglądałem żelazne kanty na dolnym pokładzie, gdy kawał rdzy szerokości mej dłoni opadł sam przez się! — Ręką przesunął po czole.
— To tak skoczyło, jak coś żywego.
— Zrozumiałeś, że ci grozi niebezpieczeństwo — powiedziałem mimochodem.
— Więc przypuszczasz pan — rzekł Jim — że my-