Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 082.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciągnął swą rękę przez szerokość stołu i schwyciwszy moją, wlepił we mnie wzrok. Struchlałem.
— To musi być strasznie ciężko — wyjąkałem, pomieszany tym widokiem milczącej rozpaczy.
— To piekło! — wyrzucił z siebie zgłuszonym tonem.
Ten ruch i te słowa przeraziły dwóch „obieżyświatów”, siedzących przy sąsiednim stoliku, rzucili na nas spojrzenia trwożliwe, odrywające się od zamrożonych puddingów. Wstałem i wyszliśmy na galeryę, by tam wypić kawę i wypalić cygara.
Na małych, ośmiokątnych stolikach paliły się świece w szklanych kloszach; klomby z roślin o sztywnych liściach oddzielały jedne bujaki od drugich, a między szeregami kolumn, chłonącemi światła bijące z okien, noc ciemna, światłami upstrzona, zdawała się wisieć jak jakaś wspaniała draperya. Światła płynących okrętów błyszczały w dali jak gwiazdy, a wzgórza za przystanią podobne były do groźnej masy piorunowych chmur.
— Ja nie mogłem uciec — zaczął Jim. — Kapitan to zrobił, bardzo to szczęśliwie dla niego. Ja nie mogłem i nie chciałem. Wszyscy uniknęli tego w taki, czy inny sposób, ale ja tak zrobić nie mogłem.
Słuchałem z natężoną uwagą, nie śmiejąc poruszyć się na krześle; chciałem dowiedzieć się — a do dziś dnia nie wiem, mogę się tylko domyślać. Był on jednocześnie zgnębionym i pewnym siebie, jak gdyby przekonanie o wrodzonej prawości było hamulcem dla prawdy, wijącej się w nim przy każdym zwrocie rozmowy. Zaczął mówić tonem takim, jakim mówi człowiek, przyznający się do niemożności przeskoczenia muru dwudziestostopowego, że teraz nie będzie mógł nigdy do domu powrócić; to oświadczenie przywiodło mi na pamięć powiedzenie Brierlego „że stary pastor w Essex ubóstwiał swego syna marynarza i dumnym był z niego”.
Nie mogę wam powiedzieć, czy Jim wiedział