Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 079.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ła odeprzeć zarzuty, a tymczasem gwiazdy okazały się ironicznie nań niełaskawe. Z gardła jego wydobył się nieartykułowany dźwięk, jak u człowieka nawpół ogłuszonego uderzeniem w głowę. Było to straszne, litość wzbudzające.
Dogoniłem go zaledwie przy bramie. Musiałem biedz nawet, a gdy bez tchu prawie stanąłem obok niego, rzuciłem mu oskarżenie, że ucieka.
— Nigdy! — rzekł i zawrócił zaraz.
Wytłómaczyłem mu, że nie myślałem, by uciekał przedemną.
— Przed nikim, przed nikim na świecie — oświadczył z naciskiem.
Powstrzymałem się od wykazania wyjątku, mogącego usprawiedliwić najdzielniejszego z nas; pomyślałem, że sam wkrótce to zrozumie. Spoglądał na mnie cierpliwie, gdy ja rozmyślałem, coby tu powiedzieć; ale nie mogłem nic znaleźć odpowiedniego, więc poszedł dalej.
Dotrzymywałem mu kroku, bojąc się go z oczu stracić; mówiłem pośpiesznie, że nie mogę go zostawić pod fałszywem wrażeniem mojego — mojej — jąkałem się. Głupota zdania uderzyła mnie, gdy usiłowałem dokończyć je, ale potęga sentencyi nic nie miała wspólnego z sensem i logiką jej budowy.
Moje idyotyczne jąkanie się sprawiało mu przyjemność. Przerwał to odrazu, mówiąc grzecznie, co świadczyło o wielkiem panowaniu nad sobą, albo też o cudownej elastyczności ducha.
— Bóg z nią, z tą omyłką — wyrażenie to zdziwiło mnie niezmiernie: tak mógł wzmiankować o jakiejś nic nieznaczącej okoliczności. Czyż nie zrozumiał opłakanego jej znaczenia?
— Możesz mi pan wybaczyć — a później dodał trochę markotnie:
— Wszyscy ci ludzie, patrzący na mnie na sądzie, wydawali się takimi głupcami, że — że — mogło być tak, jak ja przypuszczałem.