Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 071.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mógłbyś pan raczej powiedzieć, że to jest rodzajem tchórzostwa teraz — miękkości. Wiesz pan, co powiem, ja złożę dwieście rupii, jeżeli pan dodasz sto, aby ten biedak zemknął jutro wczesnym rankiem. Jeżeli płynie w nim krew szlachetna, to zrozumie. On musi to zrobić! To piekielne badanie przy tłumie publiczności jest zbyt okropne: on tam siedzi, gdy ci przeklęci tuziemcy składają zeznania, mogące człowieka spalić na popiół ze wstydu. To jest rzecz wstrętna, obrzydliwa. Jakto, Marlowie, czyż nie odczuwasz tego, nie rozumiesz, że to jest wstrętne z punktu widzenia marynarza? Gdyby zemknął, wszystko to skończyłoby się natychmiast.
Brierly wymówił te słowa z niezwykłem u niego podnieceniem i zdawało się, że szuka swej chustki.
Oblałem go zimną wodą, oświadczając, że tchórzostwo tych czterech ludzi nie wydaje mi się sprawą tak wielkiej doniosłości.
— I pan nazywasz siebie marynarzem! — rzekł gniewnie.
Odparłem, że mam się za takiego i mam nadzieję, że nim jestem. Po tych słowach wykonał gest szeroki, zdający się pozbawiać mnie indywidualności, spychać mnie w szeregi tłumu.
— Najgorsze jest to — rzekł — że wszyscy nie macie pojęcia o godności; za mało myślicie o tem, czem się być zdajecie.
Rozmawiając tak, szliśmy powoli i zatrzymaliśmy się w tem samem miejscu, z którego potworny kapitan Patny znikł tak, jak lekkie piórko, porwane podmuchem huraganu. Uśmiechnąłem się. Brierly mówił dalej.
— To hańba! wszak są rozmaici między nami — nawet patentowane łotry; ale do pioruna, musimy dbać o zawodową przyzwoitość, bo inaczej staniemy się gromadą gałganiarzy. Nam dowierzają.