Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 068.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Oto on jest. — No Rover, biedny piesku! Gdzie kapitan?
Pies spojrzał na nas smutnemi żółtemi oczyma, rozpaczliwie zawył i wgramolił się pod stół.
Wszystko to się działo więcej niż dwa lata później, na pokładzie starej landary „Tire Queen,” której pieczę powierzono Jonesowi zupełnie przypadkowym sposobem.
Stary gadał dalej:
— Ach panie, kapitan Brierly będzie wspominany tutaj, choćby na całym świecie o nim zapomniano. Napisałem szczegółowo do jego ojca i nie otrzymałem jednego słowa odpowiedzi — ani „dziękuję”, ani „idź do dyabła!” — nic! Może nie chcieli o tem słyszeć.
Widok tego starego Jones'a, wycierającego spoconą głowę czerwoną chustką, smutne skomlenie psa, jedyne wspomnienie o zmarłym Brierlu, rzucało niewymownie marne światło na tę pamiętną postać; było ono jakby pośmiertną zemstą losu za jego wiarę we własną wspaniałość, która wyrzuciła z jego życia wszelkie niemiłe uczucia. Ale czy wszystkie! Kto wie, czy i w swem samobójstwie znalazł coś dla siebie pochlebnego?
— Dla czego on spełnił ten czyn gwałtowny, kapitanie Marlow — czy nie domyślasz się pan? — pytał Jones, zaciskając dłonie. — Po co? Dlaczego?
Stuknął się po nizkiem, pomarszczonem czole.
— Gdyby był stary, miał długi — lub pomieszanie zmysłów! Ale on nie należał do tego rodzaju, co zmysły tracą!
Możesz mi pan wierzyć. Wszak każdy pomocnik wie o swym kapitanie, co wiedzieć warto. Młody, bogaty, ze świetną pozycyą... Siedzę tu czasami i myślę, myślę, aż w głowie mi się kręci. Ale musiała być jakaś przyczyna.
— Możesz być pewny, panie Jones — rzekłem — że było coś takiego, co ani mnie, ani tobie spokoju-by nie zakłóciło — a wówczas, jak gdyby jakieś świa-