Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 067.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się odrazu dowiedział, że jego pomocnik został kapitanem na Pelionie — ale on tu nic nie zawinił.
A ja mu rzekłem:
— Daj pan pokój staremu Jonesowi, do dyabła z nim, on przywykł do tego.
Od razu spostrzegłem, że uraziłem jego delikatne ucho i gdyśmy po raz pierwszy jedli razem śniadanie, w brzydki sposób czepiał się tego, to owego.
Takiego głosu nie słyszałem dawno.
Zacisnąłem zęby, oczy wpiłem w jakiś punkt i trzymałem się jak mogłem najdłużej; ale w końcu i ja znalazłem coś do powiedzenia; a on jak nie skoczy, jak nie machnie temi pięknemi piórkami, jak walczący kogut, jak nie krzyknie!
— Przekonasz się, że masz do czynienia z kim innym, a nie z nieboszczykiem kapitanem Brierly!
— Przekonałem się — odparłem ponuro, ufając, że jestem bardzo zajęty krajaniem mięsa.
— Jesteś starym łajdakiem, panie — a Jonesie! a mało tego, znanym jesteś łotrem u zwierzchności — rzucił mi w oczy.
Przeklęty pomywacz stał obok i roztwierał gębę od ucha do ucha, słuchając tych słów.
— Mogę być twardą sztuką — odparłem — ale nie zaszedłem tak daleko, by znieść pański widok na miejscu kapitana Brierly!
Mówiąc to, położyłem mój nóż i widelec.
— Chciałbyś tu sam siedzieć — ot! jak wyłazi szydło z worka! — szydził.
Wyszedłem z jadalni, zebrałem manatki i znalazłem się na wybrzeżu z całym mym majątkiem. Tak. Na los szczęścia — na wybrzeże rzucony — po dziesięciu latach służby — z żoną i czworgiem dzieci, o sześćset mil oddalonymi, które każdy kęsek chleba otrzymywały tylko z mojej pensyi. Tak panie! wolałem to, niż słyszeć złe słowo o kapitanie Brierly. Zostawił mi te szklanki — oto są — i pragnął, bym się psem zaopiekował.