Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 066.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ne rady co do postępowania mego z naszymi ludźmi w Szanghaju, abym mógł pozostać komendantem Ossy. Pisał jak ojciec do ukochanego syna, kapitanie Marlow, a ja byłem od niego o dwadzieścia pięć lat starszy i znałem smak morskiej wody, gdy on jeszcze koszulę w zębach nosił.
W liście do właściciela — który pozostawił otwarty, abym go widocznie przeczytał — mówił, że zawsze spełniał swe obowiązki, aż do tej chwili — a nawet i teraz nie zdradza położonego w nim zaufania, gdyż pozostawia okręt pieczy tak wytrawnego marynarza, jakiego tylko znaleźć można — myślał o mnie, o mnie panie!
Mówił im, że jeżeli ostatni czyn jego nie pozbawił go zaufania, jakie mieli do niego, to ocenią moją wierną służbę i zwrócą uwagę na jego gorące polecenia, gdy pomyślą o następcy po nim. I wiele jeszcze podobnych rzeczy. Oczom własnym nie wierzyłem. Zatrzęsło mnie całym — opowiadał stary wyga z wielkiem wzruszeniem, rozgniatając coś w kącie oka, palcem tak szerokim jak łopata.
— Czy myślisz pan, że jego skok dał sposobność nieszczęśliwemu człowiekowi do wydobycia się nareszcie na wierzch? Śmierć taka nagła wyrzuciła mnie z równowagi na cały tydzień, a nadzieja, że stanę się kimś, przytomność mi odbierała. Ale niema obawy.
Kapitan Pelion został przeniesiony na Ossę — wsiadł w Szanghaju na pokład, wyświeżony jak laleczka, w szarym garniturku, z włosami na dwie strony rozczesanemi.
— O — jestem — a — waszym nowym kapitanem panie — panie — a — Jones!
Tak był zlany jakiemiś zapachami, że aż śmierdział, kapitanie Marlow.
Ośmieliłem się twierdzić, że to mój wzrok, jaki na niego rzuciłem, wywołał to jąkanie się.
Mruknął coś o moim zawodzie — i że lepiej, bym