Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 043.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dok był tak niepokojący, że jakiś czas słuchał, zupełnie nie mogąc zrozumieć, czego to zjawisko żąda od niego. Mówiło głosem ostrym, ponurym i powoli zaczął się Archibald dorozumiewać, że tu przedstawiają mu wypadek z Patną. Mówił on, że jak tylko zrozumiał, kto przed nim stoi, źle mu się zrobiło, ale prędko opanował się i krzyknął:
— Cicho! — Nie mogę słuchać tego. Idź do pana pomocnika. Ja nie mogę słuchać cię. Kapitan Elliot, to właśnie człowiek, jakiego potrzebujesz. Tędy, tędy. Skoczył, przebiegł wzdłuż pokoju, pokazywał, ciągnął; tamten zdziwiony, lecz posłuszny z początku, ulegał mu, ale przy drzwiach prywatnego biura jakiś instynkt zwierzęcy rzucił go w tył i sapać zaczął, jak przestraszony byk.
— No, cóż tam? — Puść mnie pan! Co tam?
Archibald, nie słuchając, otworzył szeroko drzwi.
— Właściciel Patny! — krzyknął.
— Wejdź, kapitanie.
Widział, jak zajęty pisaniem starzec tak gwałtownie podniósł głowę, iż spadły mu okulary z nosa; zatrzasnął drzwi i pobiegł do biurka, gdzie rozmaite papiery czekały na jego podpis; ale mówił, że hałas w sąsiednim pokoju był tak straszny, że nie mógł dostatecznie skupić myśli, by przesylabizować własne nazwisko. Archibald jest najwrażliwszym dyrektorem na obu półkulach.
Oświadczył, iż zdawało mu się, że rzucił człowieka w paszczę zgłodniałego lwa. Hałas był wielki, to nie ulega wątpliwości. Słyszałem go na dole i miałem pewne dane do sądzenia, że rozchodził się po całej esplanadzie.
Stary ojciec Elliot miał ogromny zapas słów i umiał krzyczeć, a nic go to nie obchodziło, na kogo krzyczy. Krzyczałby na samego wice-króla.
Miał zwyczaj powtarzać: — Doszedłem tak wysoko, jak tylko mogłem, pensyę mam zapewnioną. Złożyłem sobie małą sumkę, a jeżeli nie podoba im