Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 042.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Okazało się, że w pierwszej instancyi zwrócił się on do głównego dyrektora okrętów.
Archibald Ruthvel właśnie przyszedł i jak opowiada, miał zacząć gorączkową pracę porządnem natarciem uszu swego pomocnika.
Może kto z was znał go — uprzejmy mały Portugalczyk, metys, z chudą szyją, wiecznie noszący się z nadzieją otrzymania czegoś jadalnego od kapitanów okrętowych, jakiś kawał solonej wieprzowiny, worek biskwitów, kartofli, czy coś podobnego.
Po jednej podróży pamiętam, dałem mu żywą owcę, pozostałą z zapasów okrętowych, nie dlatego, bym potrzebował, by coś dla mnie zrobił, nie mógłby, wiecie to dobrze, ale dlatego, że ta jego dziecinna wiara w święte prawa łapówki wzruszała mnie.
Była ona tak silną, iż stawała się piękną.
Rasa — dwie rasy razem — i klimat... Zresztą — wszystko jedno. Wiem, gdzie mam przyjaciela na życie całe.
Otóż Ruthvel opowiadał, że właśnie palił kazanie, zapewne o oficyalnej moralności, gdy usłyszał jakiś ruch za plecami, a odwróciwszy głowę, spostrzegł — takie są jego słowa — coś okrągłego, olbrzymiego, przypominającego ogromną beczkę cukru, owiniętą w pasiastą flanelę, rzuconą na środek biura jego.
Oświadczył, iż tak był zdumiony, że przez czas jakiś nie pomyślał, że ta rzecz jest żywa, siedział i dziwił się, w jakim celu i jakim sposobem przedmiot ten postawiono przed jego biurkiem. W drzwiach, prowadzących do przedpokoju, tłoczyli się ci, co w ruchu utrzymują wentylatory, służba policyjna i rozmaitego rodzaju gapie wyciągali szyje, prawie włazili na plecy jeden drugiemu. Zupełne zbiegowisko.
Tymczasem ten jegomość zdołał rozwiązać i ściągnąć kapelusz z głowy i z lekkim ukłonem zbliżył się do Ruthvela, który mówił mi, że ten wi-