Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 041.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łem czterech ludzi, idących ku mnie wybrzeżem. Rozmyślałem przez chwilę, zkąd oni się tu nagle znaleźli, gdy raptem, mogę powiedzieć, krzyknąłem do siebie: „Oto oni!” Tak, to oni byli z pewnością, trzej dziwni ludzie, a jeden tak szeroki w pasie, jak człowiek żyjący niema prawa być; właśnie wysiedli, dobrze napasieni z parowca, który przybył w godzinę po wschodzie słońca. Nie mogło być omyłki; poznałem tego hulakę, dzierżawcę Patny, od pierwszego rzutu oka; był to najtłuściejszy człowiek, jakiego te błogosławione podzwrotnikowe krainy nosiły. Przed dziewięciu miesiącami natknąłem się na niego w Samarango. Jego parowiec ładowano w Roads, a on nadużywał tyrańskich instytucyj państwa niemieckiego i wlewał w siebie piwo od rana do wieczora, dzień w dzień, w składzie trunków De Junghi.
Ten De Jungha za każdą butelkę brał dukata, nie mrugnąwszy nawet okiem, ale w końcu wziął mnie na bok i krzywiąc swą pomarszczoną twarz, oświadczył mi w zaufaniu: „Interes interesem, ale patrząc na tego człowieka, kapitanie, mdłości mnie porywają! Tfu!” Patrzyłem na niego, nie ruszając się z miejsca.
Wysunął się trochę naprzód, słońce padając na niego, dziwnie uwydatniało jego brzuch. Przywiódł mi na myśl małego słonia, chodzącego na tylnych nogach. Wspaniale był też ubrany, w nocne, brudne ubranie w pasy jaskrawo zielone i pomarańczowe, słomiane poranne pantofle pokrywały nagie stopy, czyjś zbyt mały, bardzo brudny kapelusz, przywiązany był sznurkiem na czubku wielkiej jego głowy. Łatwo zrozumieć, że taki człowiek nie łatwo może znaleźć takiego, coby mu swego ubrania chciał użyczyć.
Otóż biegł on pośpiesznie, nie patrząc ani w prawo, ani w lewo, przeszedł obok mnie i w niewinności serca pośpieszył do biura portowego, złożyć zeznania, raport, czy jak tam to nazwiecie.