Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 038.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ten człowiek — myślał — patrzy na mnie, jak gdyby za mojemi plecami widział kogoś, czy coś. On musiał tego człowieka gdzieś widzieć — może na ulicy. Pewny jest, że nigdy z nim nie rozmawiał. Od wielu, wielu dni nie rozmawiał z nikim, milczał, prowadząc długie z sobą samym rozmowy, jak więzień, w klatce zamknięty, lub rozbitek puszczy. Teraz odpowiada na pytania, niemające żadnego znaczenia, chociaż z celem są stawiane, ale wątpi, czy kiedykolwiek rozmawiać znów będzie. Dźwięk jego własnych zeznań potwierdzał z góry powzięte mniemanie, że mowa już mu nie jest więcej potrzebną. Ten człowiek tam zdaje się rozumieć jego beznadziejne położenie.
Jim spojrzał na niego, później odwrócił się energicznie, jak gdyby pożegnał się z nim ostatecznie.
Później, nieraz, w rozmaitych stronach świata będąc, Marlow okazał się chętnym do pamiętania o Jimie.
Może to było po obiedzie, na werendzie, udrapowanej nieruchomą zielonością, ozdobionej kwiatami, w głębokim zmroku, upstrzonym błyszczącemi końcami cygar. Wydłużone trzcinowe fotele zajęte były wszystkie. Tu i owdzie błysnęło nagle czerwone światełko, roztaczając blask na palce ociężałej ręki, na część spokojnej twarzy, lub zapalało iskierkę w myślących oczach, ocienionych cząstką gładkiego czoła; z pierwszem wypowiedzianem słowem ciało Marlowa wyciągnęło się w fotelu i pozostało zupełnie nieruchome, jak gdyby duch jego cofnął się w czasy minione i przemawiał ztamtąd przez jego usta.



ROZDZIAŁ V.


— Ach! tak, byłem obecny przy tem badaniu — rzekł — i do tej pory nie przestałem się dziwić, po