Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 037.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Odpowiedział uczciwie krótkiem: „Tak, zrobiłem to”, i piękny na twarzy, potężnie zbudowany, z młodością i blaskiem w oczach, trzymał się prosto i pewnie, gdy dusza wiła się w nim.
Musiał odpowiedzieć jeszcze na jedno pytanie, tak niby ścisłe, a tak bezużyteczne — i znów czekał.
W ustach miał taką suchość, jak gdyby jadł pył, gorycz i słoność, jak po wypiciu wody morskiej. Otarł wilgotne czoło, przesunął język po spalonych wargach, zimny dreszcz przeszedł mu po plecach.
Gruby urzędnik spuścił powieki i bębnił bez hałasu, obojętny, ponury; oczy drugiego, po nad ogorzałemi, złożonemi palcami, zdawały się jaśnieć dobrocią; prezydujący pochylił się naprzód; jego blada twarz znalazła się w pobliżu kwiatów, potem pochylając się na ramię fotelu, wsparł głowę na dłoni.
Wiatr z wentylatorów muskał głowy, spadał na tuziemców o ciemnych twarzach, na Europejczyków, siedzących w mundurach tak obcisłych, że zdawały się przylegać jak skóra; służba sądowa, opięta w długie, białe surduty, uwijała się wzdłuż murów, biegając nagiemi stopami tak cicho, jak gdyby nie ludźmi, lecz cieniami była. Czerwone pasy i czerwone turbany dodawały im malowniczości. Oczy Jima, błąkając się w chwilach milczenia, spoczęły na człowieku białym, siedzącym zdala od innych, z twarzą chmurną, zmęczoną, ale oczami spokojnemi, patrzącemi prosto, ciekawie i jasno.
Jim znów dał odpowiedź i miał ochotę krzyknąć
— Ale po cóż to? po co?!...
Tupał zlekka nogą, zagryzł wargi i spojrzał w dal. Spotkał się z oczami białego człowieka. Spojrzenie na niego zwrócone nie miało tego hypnotycznego wyrazu, jak inne. Był to akt inteligentnej woli. Jim, między dwoma pytaniami, zapominał się tak dalece, iż znalazł czas na myśl.