Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 030.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sobie słodko jak niemowlę z butelką doskonałej wódki pod poduszką!
Z grubego gardła kapitana Patuy wypłynął basowy pomruk, w którym dźwięk słowa „Schwein” unosił się to wysoko, to nizko, jak kapryśne piórko przy lekkim podmuchu wiatru.
On z tym pierwszym maszynistą już od wielu lat byli kamratami, służąc jowialnemu, sprytnemu, staremu Chińczykowi, z długiemi kawałkami czerwonego jedwabiu, wplecionemi w siwe włosy jego warkocza.
W porcie, gdzie zwykle stawała Patua, krążyła pogłoska, że co się tyczy bezczelnego okradania skarbu państwa, „to ci dwaj kamraci zrobili wszystko, co się tylko dało”.
Zewnętrznie źle byli dopasowani: jeden z ponurem wejrzeniem, zły, o mięsistych liniach ciała; drugi — długi, chudy, kanciasty, z głową kościstą i długą, jak u starego konia, z zapadłemi policzkami, z obojętnym, szklistym wzrokiem zapadłych oczu.
Wyrzucony był gdzieś na wschodnich wybrzeżach — w Kantonie, Shanghaju, lub może w Jokohamie, przed dwudziestu, a może i więcej laty; zapewne sam nawet nie chciał pamiętać dokładnie miejscowości, ani przyczyny rozbicia się okrętu. Sprawa ta nie nabrała rozgłosu, gdyż dzięki jego młodości, poprzestano na wydaleniu go z okrętu spokojnem kopnięciem nogą.
Żegluga po tych morzach coraz więcej rozwijać się zaczynała, a ludzi jego zawodu niewielu jeszcze było, więc „wypłynął na wierzch”.
Chętnie dawał do zrozumienia obcym ludziom, że on w tej pracy „zęby zjadł”.
Gdy się poruszał, zdawało się, że pod ubraniem dzwonią kości szkieletu; włóczył się nieustannie po okręcie, paląc fajkę na bardzo długim cybuchu, z ogłupiałą powagą myśliciela, wyprowadzającego system filozoficzny z mglistego przebłysku prawdy.