Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 028.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

błyszczała od tłuszczu, jakgdyby w czasie snu cały wytopniał na wierzch. Wypowiedział fachową, niezbędną uwagę głosem ostrym, ochrypłym, przypominającym zgrzyt piły o deskę; fałdy podwójnego podbródka wisiały jak worek pod szczękami.
Jim zerwał się i odpowiedź jego pełna była szacunku; ale wstrętna, mięsista postać, chociaż widziana po raz pierwszy w takiej chwili, utkwiła w jego pamięci na zawsze, jako wcielenie wszystkiego, co nizkie, podłe, kryjące się na ukochanym świecie; w głębi serc naszych wkładamy wiarę w nasze zbawienie, w ludzi otaczających nas, w widoki napełniające oczy nasze, w dźwięki dochodzące uszu naszych i w powietrze napełniające płuca nasze.
Cienki, złoty wiór księżyca, płynąc powoli w dół, zginął nareszcie w czarnej powierzchni wód, a pozaświatowa wieczność zdawała się zbliżać do ziemi, ze zwiększonym błyskiem gwiazd, z głębszym odcieniem połysku, nawpół przezroczystego sklepienia, wiszącego nad płaskim kręgiem nieprzezroczystego morza.
Parowiec szedł tak łagodnie, że jego ruch naprzód był nieodczuwalny dla zmysłów ludzkich, jak gdyby był natłoczoną planetą, spieszącą przez ciemną przestrzeń eteru za rojem słońc, we wzruszającym spokoju i samotności czekając tchnienia przyszłych kreacyi.
— Tam na dole, to mało powiedzieć: gorąco — odezwał się jakiś głos.
Jim uśmiechnął się, nie oglądając. Kapitan wystawił całą szerokość swych pleców; było to ulubioną sztuczką renegata — udawać, że nie widzi wcale czyjejś obecności, aż póki nie podobało mu się zwrócić nagle swego wzroku wściekłego, zanim zacznie wylewać potoki dzikich, ubliżających słów, wybuchających jak brudy ze ścieku. Teraz tylko chrząknął niemile; drugi maszynista, stojąc na szczycie drabiny, gniotąc rękami brudny, mokry od potu