Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 024.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słupem dymu, trzymał się stale jednego kierunku, czarny, dymiący w tym świetlistym bezmiarze, jakby spalony ogniem, lecącym nań z pozbawionego litości nieba.
Zapadająca noc błogosławieństwem się zdawała.



ROZDZIAŁ III.


Cudowna cisza zapanowała nad światem, a gwiazdy wraz ze spokojem swych promieni, zdawały się zlewać na ziemię zapewnienie wiecznie trwałego bezpieczeństwa.
Księżyc w swej pierwszej kwadrze błyszczał na zachodzie, podobny do wióra, odciętego od złotej sztaby, a morze Arabskie, gładkie i chłodne dla oka, jak przestrzeń lodowa, rozciągało swą doskonałą płaszczyznę, pod spokojnem koliskiem ciemnego widnokręgu.
Parowiec szedł naprzód, jego ruchy zdawały się harmonizować z bezpieczeństwem wszechświata; a po obu stronach głębokie fałdy wody, wystające i ciemne na tej błyszczącej równi, wchłaniały w swe proste i poprzeczne bruzdy delikatną białą pianę, wypryskującą z lekkim świstem, małe fale, zmarszczki, zwoje, które gdy pozostały w tyle, mąciły przez chwilę powierzchnię morza po przejściu parowca, a później się uspakajały, wygładzały, ginąc w ogólnym spokoju wody i nieba, z tą czarną plamą ruszającej się wiecznie w jej centrze — łupiny okrętu.
Jim, stojąc na mostku, przeniknięty był tą wielką pewnością bezgranicznego bezpieczeństwa i spokoju, jaki się daje czytać w spokoju pozostającej natury, przypominającej pewność i pieczołowitą miłość, rozlaną na twarzy matki. Pod płóciennym dachem, poddawszy się wiedzy i odwadze białych ludzi, ufając w potęgę i moc żelaznej skorupy ich ognistego okrętu, pielgrzymi, wy-