Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 022.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkie wewnętrzne kryjówki okrętu — nakształt wody napływającej do cysterny, napełniającej wszystkie szpary i pęknięcia, podnoszącej się powoli aż do brzegów. Ośmset ludzi, mężczyzn i kobiet z wiarą i nadzieją, z przywiązaniem serdecznem i wspomnieniem zebrało się tam, przybywając z północy, południa, z nad granic wschodu, depcząc po dróżkach z „jungli” prowadzących, idąc wzdłuż rzek, przeprawiając się w małych łódeczkach z wyspy na wyspę, znosząc cierpienia, napotykając dziwne zjawiska, trapieni dziwnemi obawami, podtrzymywani jednem tylko pragnieniem. Przybywali z samotnych szałasów, z ludnych osad nadbrzeżnych wiosek. Na głos jednej idei porzucili swe lasy, wyręby, opiekę rządów swoich, powodzenie, nędzę swą, otoczenie od lat młodzieńczych i groby ojców. Przybyli pokryci pyłem, potem, sadzą, łachmanami — silni mężczyźni na czele całych rodzin, chudzi starcy, spieszący naprzód bez nadziei powrotu; młodzi chłopcy z nieustraszonemi oczami, patrzącemi ciekawie; nieśmiałe małe dziewczątka ze zwichrzonemi, długiemi włosami; zakwefione kobiety, tulące do piersi, owinięte w brudne chusty dzieci — nieświadome pielgrzymki wymagającej wiary.
— Spojrzyj na to bydło — rzekł Niemiec-dzierżawca do swego nowego pomocnika.
Arab, wódz tej pobożnej podróży, przyszedł ostatni. Szedł powoli na pokład, piękny, poważny w białej szacie i szerokim turbanie. Szła za nim cała gromada służących, niosąc jego pakunki; Patua podniosła kotwicę i odpłynęła od przystani.
Przepłynęła między dwiema małemi wysepkami, objechała miejsce, gdzie żaglowce zarzucają kotwice, zatoczyła półkole w cieniu jakiegoś wzgórza i znalazła się obok szeregu wzdymanych wiatrem żagli.
Arab, stojąc na przodzie parowca, głośno odmawiał modlitwy za podróżujących po morzu. Wzywał łaski Wszechmocnego na tę podróż, błagał o Jego błogosławieństwo dla pracy ludzkiej i taje-