Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 015.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lami, olbrzymie gmachy, rzucające się niewyraźnie na wybrzeżu, szerokie łodzie promowe, zarzucające kotwice, pomosty podrzucane w górę, zalewane pianą wodną.
Nowy tuman zakrył to wszystko. Powietrze przepełnione było lecącą wodą. Był jakiś śmiały cel w tym wichrze, jakaś wściekła stanowczość w jego wrzeniu, w tem brutalnem rozhukaniu nieba i ziemi, co przeciw niemu zwracać się zdawało i z przerażenia dech w nim zaparło.
Stał nieporuszony. Zdawało mu się, że jest w jakiś wir porwany.
Popchnięto go.
— Śpieszcie się, do łodzi! — krzyknięto.
Mali marynarze przebiegli obok niego.
Jeden ze statków, pływających zwykle wzdłuż wybrzeży szukając schronienia, wpadł na statek stojący na kotwicy, a jeden z okrętowych instruktorów dostrzegł wypadek.
Gromada chłopaków wgramoliła się na belki poprzeczne i skupiła się u otworów zewnętrznych.
— Zetknęły się statki. Akurat przed nami. Pan Symons widział to!
Nowe pchnięcia, Jim zatoczył się do środkowego masztu i schwycił się za sznur.
Stary „okręt - szkoła” przymocowany do swych pali, zadrgał całem ciałem, łagodnie chyląc swój przód w stronę wiatru, zdawał się nucić nizkim basem przebrzmiałą piosenkę młodości.
— Spuszczać łódź!
Ujrzał łódź lekko spuszczającą się i rzucił się za nią. Usłyszał plusk.
— Dalej! naprzód! — Pochylił się jeszcze więcej.
Woda naokoło gotowała się, rozpryskując jasne smugi. Przy zapadającej ciemności widać było łódkę, targaną wichrem niemiłosiernie.
Przeciągły krzyk doszedł niewyraźnie uszu Jima.
— Równo! szczeniaki, jeżeli chcecie kogo wyratować! Równo!