Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 014.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słował zawsze w pierwszej łodzi. Mając mocną głowę i doskonałe zdrowie, czuł się dobrze na wyżynach. Stanowisko jego było na samym szczycie masztu i często spoglądał ztamtąd z pogardą człowieka przeznaczonego do błyszczenia wśród niebezpieczeństw na spokojne dachy domów, między któremi wiła się ciemna wstęga rzeki, na kominy faktoryi wznoszące się prostopadle na tle szarego nieba, wysmukłe jak ołówki i wyrzucające dymy jak wulkany. Mógł patrzeć na odpływające wielkie okręty, na szerokie promy w nieustannym ruchu, na malutkie łódeczki, uwijające się pod jego stopami, na mglistą wspaniałość oddalonego morza, pieszcząc nadzieję przebywania w świecie pełnym przygód i niebezpieczeństw. Na dolnym pokładzie, wśród gwaru dwóchset głosów zapadał w marzenia i z góry przeżywał historye, zaczerpnięte z opisów podróży morskich.
Zdawało mu się, że ratuje ludzi z tonących okrętów, odcinając maszty przy huku nawałnicy, że trzymając się liny walczy z bałwanami; lub jako samotny rozbitek, nagi, bosy, drapie się po skałach, szukając ślimaków, by się od śmierci głodowej ratować. Spotykał się z dzikusami na podzwrotnikowych wybrzeżach, uspakajał bunty, i w małej łódeczce, rzuconej na łaskę oceanu, podtrzymywał ducha zrozpaczonych towarzyszów. Zawsze był wzorem człowieka, oddanego swym obowiązkom, zawsze niewzruszony — jak bohater w książce.
— Coś się stało na górze. Lećmy!
Zerwał się. Chłopcy ciągnęli drabiny. Na górze słychać było bieganinę i krzyki, a gdy wylazł przez otwór — stanął jak skamieniały.
Był zmierzch dnia zimowego. Od południa wiatr się wzmógł, zatrzymując ruch na rzece, teraz wył w strasznym huraganie, a wybuchy jego sprawiały wrażenie wystrzałów armatnich. Deszcz lał strugami całemi, które to wisiały w powietrzu, to wiatrem pchnięte — rozsuwały się; w takiej chwili Jim dojrzał małe statki przy brzegu, rzucane fa-