Strona:PL Joseph Conrad-Banita 334.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

twego istnienia nie jest... nie bywa... szkodliwy? Podobasz mi się, ale...
Głowa opadła mu na stół, zachrapał.
Almayer wzruszył ramionami i odwrócił się. Rzadko kiedy pił własnego importu gin (dżyn), lecz gdy mu się to zdarzało, wpadał w wojownicze usposobienie, pesymistycznie zapatrując się na ustanowiony rzeczy porządek. I teraz, przechylając się przez balustradę, wygrażał pięścią pogodnej, srebrzystej nocy, dalekim horyzontom, wierzchołkowi wzgórza, na którem, z woli kapitana Luigarda, stanął cokół z granitu na pamiątkę miłosierdzia Najmiłosierniejszego, który wyzwolił Willemsa od jego nieprzyjaciela.
— Źle zrobił ojciec — powtarzał Almayer — źle! Tyle pieniędzy wrzucić w błoto... tyle. Winieneś mi za wszystko zapłacić Willems! Winieneś! Hej Willems! słyszysz, tam gdzie chyba nie będzie zmiłowania nad tobą? Nie będzie, jest nadzieja.
Nadzieja! — poniosło echo na wody, lasy, wzgórza... Almayer czekał ze złośliwym uśmiechem innej odpowiedzi, której się nie doczekał.


KONIEC.