Przejdź do zawartości

Strona:PL Joseph Conrad-Banita 328.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chciałby odbywać drugiej podobnej podróży. Wierzę. Dziś jeszcze dreszcz mię zdejmuje, gdy pomyślę o tem.
Almayer wstrząsł się, a potem ciszej spytał gościa.
— Jak pan sadzi, czy słyszał on co mu mówiła?...
— Naturalistą jestem — odparł gość obojętnie, dolewając sobie wina.
Almayer pokiwał głową i opowiadał dalej:
— Jak to się stało, nikt dokładnie nie wie. Sam Mahmat był tego świadkiem. Dowodzi, że stał tuż, na odległość dwóch co najwyżej lanc, lecz że się to stało tak szybko, niespodzianie. Przedtem obie kobiety targały się wzajem za włosy. Nic naturalniejszego przy takiem, jakby to powiedzieć, pikantnem, tak, pikantnem spotkaniu. Willems stał pomiędzy niemi, to tę ofuknął, to tamtą, jak zwykle bywa. Dopiero gdy żona Willemsa, ta, pan wie, chuda, szpetna, głupia, jak dwie krople wody podobna do Hudiga, odeszła, on i ona skoczyli ku sobie jak wściekli — własne to słowa Mahmata.
Tu Almayer, naśladując Mahmata, w nosowe wpadł dźwięki.
— Mówi Mahmat: „Trzymała rewolwer w ręku, a wymachiwała nim tak, żem się bał, by nie trafiła we mnie. Odskoczyłem w bok. „Biały“ przysiadł jak tygrys gotowy do skoku, ona wcale nie celowała i nic nie było słychać, tylko jej oczy rozszerzyły się. Krzyknęła, a tamten stał jeszcze, mrugając oczyma, wyprostowany, niby nic, można było przeliczyć: raz, dwa, trzy, zanim runął jak długi twarzą naprzód.