Strona:PL Joseph Conrad-Banita 322.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szalona!
Wierzyła, że pierwszą była i jedyną... Kto zliczy ułudy kochającego kobiecego serca! W chwili, gdy ujrzała dziecię tamtej — uczuła rozwierającą się przed sobą przepaść czarną, zimną, niezmierzonego osamotnienia, piekielnej głuszy. Dal, w którą odejdzie sama, bez niego, bez oparcia, nadziei, wiary, pełną krzywd, bez ujścia.
Zbliżyła się do Johanny. Wrzał w niej gniew, zazdrość, nienawiść nieubłagana. Czuła się wobec tej nieznajomej skrzywdzoną, upokorzoną. Zerwała z jej twarzy zasłaniającą ją kurtę Willems‘a, wołając z wściekłością:
— Niechże spojrzę na tę, której nam być służebną i niewolnicą, Ya! wa! widzę cię. Ya! wa!
W krzyku jej było coś z rozdartej duszy, cos, co biło ponad drzewa wysokie ku niezmąconym szafirom nieba, ku słońcom jasnym. Spojrzawszy na skurczoną, spłakaną Johannę zamilkła. Uśmiech wzgardy przewił się po jej ustach.
— A! Sirani! — rzekła — z tamtych kobiet...
Johanna przyskoczyła urażona do męża.
— Broń mię Peter! krzyczała — broń mię przed tą murzynką, poganką; winienieś stanąć w mojej obronie.
— Ciszej! nic ci nie grozi — syknął przez zaciśnięte zęby Willems.
Aïsza oboje objęła wzgardliwem spojrzeniem i składając dłonie wzniesione wysoko nad swą głową, na znak udanej pokory, mówiła drwiąco:
— Skłaniam się przed waszą wysokością, gotowa włosami proch zmiatać przed stopami waszemi. Pyłem jestem i tylko pyłem w oczach waszych.