Strona:PL Joseph Conrad-Banita 314.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie, nie trzeba by się Johanna czegobądź domyśliła. Byle prędzej odpłynąć...
Obejrzał się.
Możnaż wszelako polegać na onych wioślarzach, właścicielach łodzi? Tubylcy i morskie włóczęgi, jak o nich kiedyś od samego Almayer‘a słyszał. Bądź co bądź rozsądniej wziąć ze sobą rewolwer, naboje.
Willems chciał biedz ku rzece i wołać wioślarzy. Zatrzymał się: a nuż Aïsza usłyszy, nadejdzie?
Tymczasem Johanna, widząc na twarzy męża i w jego ruchach wahanie, a z surowości jego spojrzenia wnosząc, że jej przebaczyć nie chce, uczepiła się obu dłońmi rękawa jego kurty, błagając pokornie przebaczenia, zmiażdżona przeczuciem swej winy, widokiem pana swego i męża, którego jej lekkomyślność, grzeszna powolność namowom złych ludzi — pod mianem tem rozumiała swych krewnych — naraziła na tyle tak niezasłużonych, chociaż zupełnie dla niej tajemniczych i niewytłómaczonych cierpień.
— Kochałam cię zawsze — mówiła. Gdybyś wiedział co mi o tobie opowiadali. Własna moja matka oskarżała cię, że... że... ale ja w to wierzyć nie mogłam i wypowiedzieć tego nie śmiem! Oskarżała, żeś mi był niewierny.
— Fałsz! kłamstwo wierutne! — zawołał z oburzeniem Willems.
— Wiem to! nie wątpliwie! Peter! bądź wspaniałomyślny. Pomyśl, com przecierpiała odkąd opuściłeś mię. Przeklinam sama siebie i tych oszczerców... Peter, spójrz na dziecko, na naszego synka. Patrz jak słodko śpi. Daruj mi! Nie miałam chwili