Strona:PL Joseph Conrad-Banita 313.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mogła mruczeć do nieskończoności, Willems był już po drugiej stronie olbrzymiego drzewa. Zbliżył się do żony, chciał jej coś powiedzieć. Próżno słów szukał, myśl miał zaprzątniętą tem tylko, jak uniknąć spotkania z Aïszą. Kto wie, może ranek cały spędzi w ogrodzie... zdarzało się to jej czasem... sądzi, że Willems śpi pod drzewem i śpieszyć nie będzie. Ale czemu ci wioślarze tak się opóźniają? Tak! wolał nie spotkać się ze spojrzeniem Aïszy. Czuł fizyczny strach jej wzroku. Coby jej zresztą mógł powiedzieć? jak wytłómaczyć? Jakby się Aïsza zachowała?... A! mniejsza z tem! Nic go tu już zatrzymać nie zdoła, nic! Urósł w siłę, w pewność siebie, w arogancję, w sercu jego nie było miejsca na litość, a tem mniej na wdzięczność, zresztą... wobec żony, prawnie poślubionej Johanny, wolał zachować pozory poprawności. Nie powinna niczego się domyśleć. Sam Almayer nie wspomniał o córce ślepego Omara przed mistress Willems...
Jeśliby się domyśliła, a najgłupsze kobiety bywają w podobnych razach dziwnie sprytne i domyślne, biada mi wówczas — myślał.
I myślał dalej, a myśli z niesłychaną szybkością i jasnością biegły po sobie, nie było bo czasu do stracenia.
— Gdyby nie syn — myślał — najlepiej byłoby pozbyć się obu, i tej i tamtej...
— Nie! nie! — zawstydził się sam przed sobą. — Ślub był formalny, zapisany w regestrach, zaprzysiężony przed ołtarzem... Święte węzły...
Spojrzał na żonę i po raz pierwszy w życiu uczuł coś nakształt wyrzutu sumienia, nasuniętego prze obraz przysięgi przed ołtarzem. Wyrzut sumienia, z którym etyka nie miała nic wspólnego.