Strona:PL Joseph Conrad-Banita 289.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— W czem rzecz? — spytał Almayera mr. Swan — pogoń, co?
— Tak — odrzekł Almayer z wzrokiem utkwionym w przestworza — za niebezpiecznym złoczyńcą.
— O! niezły ze mnie myśliwy — uśmiechnął się szyper, lecz surowy, zamyślony wyraz twarzy Almayera, odjął mu chętkę do dalszej rozmowy.
Minęła godzina. Czterech majtków u wioseł nachylało nad nurtem rzeki czarne, muskularne torsy, naprzemian szczerząc ku lazurom nieba czarne twarze i białka oczu. Łódź, popychana rytmicznym ruchem ich obnażonych hebanowych ramion, płynęła szybko.
Swan zauważył
— Odpływ nam pomoże.
— Zawsze rzeka w dół bierzy — odparł zamyślony Almayer.
— Zapewne — odrzekł tamten — lecz chwila przypływu przyśpiesza bieg rzeki, z odpływem łatwiej iść w górę.
— Hm! — mruknął Almayer, a potem nagle:
— Pomiędzy temi tam wysepkami jest przesmyk. Skraca drogę o kopę węzłów, lecz przy nizkich wodach, w czasie suszy, płytkie to jak rynsztok. Możeby jednak spróbować?
— Przy odpływie? — odparł chłodno szyper. — Ale pan, panie Almayer, sam się możesz najlepiej rachować z czasem.
— Spróbowałbym — mówił Almayer, oglądając się za przesmykiem.
— Tam! — wskazał palcem wiosłującym.
Łódź zakręciła.