Strona:PL Joseph Conrad-Banita 216.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tu zostaniesz... i na długość strzału masz przed sobą tego, co się przyjacielem twoim być mienił, a zdradził cię podstępnie. Tak! on to! on! pies niewierny! namówił Abdullę do wywieszenia niemieckiej flagi. Lakamba ślepy był — szło mu o władzy pozór, a mnie oszukano. Ciebie jednak, Tuan, oszukano bardziej. Tem się on chełpi i chełpić nie przestanie nie tylko przed nami tybulcami, lecz i przed równymi sobie, przed „białymi“, jeśli na nich oko jego spocznie kiedy.
— Tu strzelba — mówił łagodnie i uprzejmie — tu, o obramowanie drzwi oparta. Czy mi pozwalasz odejść panie? Czy ci nie jestem już potrzebny? Strzelba nabita jak należy i na panewce jest krzesiwo, krzesiwo, nad którem modlitwy czytał mędrzec pobożny. Strzelba, co nie zawodzi nigdy.
Luigard stał jak skamieniały, zapatrzony w przeciwległy budynek. Pomiędzy nim a szałasem wzbił się, przerzynając mgły gęste, gołąb sinopióry, gruchaniem witając dzień wschodzący. Odpowiedziało mu gdzieś z brzegu lasów złowrogie krakanie zbudzonych wron i kruków. Nad ryżowem polem zerwało się stado trzepocących się, świergocących ptasząt. Zerwało, rozleciało na wsze strony, przycichło. Poza sobą, w głębi szałasu, Luigard słyszał szelesty kroków kobiet, opuszczających szałas. Gdzieś z dziedzińca doleciał go cichy, lecz bardzo wyraźny głos skarżący się na zimno. Poza szałasem było słychać pośpieszne tarcie ryżu. Od brzegu wzbił się głos wioślarza: „Rozdmuchaj, bracie, węgle“. Śpiewna, zaspana i leniwa odpowiedź: „Sam rozdmuchaj, o zziębły wieprzu!“ Babalatchi znów zakaszlał dyskretnie.
— Jak sądzisz, Tuan, czy mogę już odejść? —