Przejdź do zawartości

Strona:PL Joseph Conrad-Banita 193.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
CZĘŚĆ IV.


I.


Noc była bardzo ciemna. Po raz pierwszy od wielu miesięcy wschodnie wybrzeże spoczywało pod gęstych chmur zasłoną. Zaczęły się gromadzić popołudniu, a wraz z zachodem słońca opuściły się szare i sine, pełne grozy, na niebotycznych drzew szczyty, na oddalonych na horyzoncie gór łańcuchy. Ciemności legły pod drzew konarami. Deszcz błogosławiony wisiał w powietrzu. Chmur groźne gromady ciężarne były gromem i błyskawicą. Coś huczało głośno w oddali.
Babalatchi wychylił się z czerwonych i dymnych blasków ogniska, płonącego pod bambusowym szałasem i mrużąc jedyne swe oko, starał się przebić ciemności, gromadzące się nad cichą zagrodą Lakamby. Wytężając wzrok mógł dostrzedz cienie drzew, zarysowane na tle mroku, opuszczonych domostw, klombów i zarośli na brzegu, oraz nieprzebitego wału lasu i nocy, stanowiącego tło krajobrazu. Przeszedł ostrożnie opustoszały dziedziniec ongi magnackiej rezydencji, wsłuchał się w dobiegające od rzeki odgłosy: plusk wody kotłującej na wirach, szumu gałęzi lasu, gorące, niby zduszone